Recenzja filmu

Wrobiony (2022)
Piotr Śmigasiewicz
Piotr Adamczyk
Torsten Voges

Dobry pomysł nie zawsze wystarczy

Nie wiemy, co właściwie napędza Dominika, a gdy się dowiadujemy, trąci melodramatycznym banałem. Ani przez chwilę nie da się uwierzyć, że od błąkania się polskiego naukowca po Porto Ercole zależy
Akcja "Wrobionego" toczy się w niemal całości między Wrocławiem a Porto Ercole, małym miasteczkiem na wybrzeżu Toskanii. Przy każdej zmianie lokacji na dole ekranu pojawia się napis z nazwą miejsca, datą i dokładną godziną. Podobny zabieg stosowany jest w filmach akcji, takich z zagadką czy tych, które konsekwentnie budują suspens. We "Wrobionym" tymczasem brakuje i tempa, i rytmu, i ciekawej zagadki, i intrygi, tak samo suspensu. Słowem: wszystkiego, co w filmie celującym w podobną konwencję niezbędne.

Trzeba przyznać, że reżyser i autor scenariusza Piotr Śmigasiewicz miał nawet dobry pomysł. Dominik, młody doktorant na wydziale historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, dostaje wymarzoną delegację do Włoch. Ma tam prowadzić badania na temat ostatniego okresu życia Caravaggia, o którym wciąż bardzo niewiele wiemy. Na miejscu zostaje wciągnięty w sam środek intrygi z udziałem międzynarodowych przemytników dzieł sztuki, którzy nie wahają się sięgnąć po najbardziej brutalne środki, gdy poczują się zagrożeni. Mogło wyjść z tego ciekawe kino gatunkowe w pięknych pejzażach i z interesującym historycznym tłem. Dobry pomysł jednak niestety nie zawsze w kinie wystarczy. 


"Wrobiony" jest  jak marzenie o fascynującej międzynarodowej koprodukcji brutalnie zderzające się z realiami, i ledwo to przeżywa. I nie chodzi tylko o niski budżet. Ograniczenia finansowe mogłyby nawet być zaletą, wymuszając innowacyjność i nie pozwalając produkcji osunąć się w gładki, wizualny banał. Niestety, we "Wrobionym" nie ma pomysłu inscenizacyjnego, reżyseria jest w większości banalna, bezstylowa, pozbawiona wyrazu. Dzieło Śmigasiewicza kojarzy się z nieszczęsnymi filmami papieskimi – nie tylko dlatego, że tu też główną rolę gra Piotr Adamczyk (swoją drogą nie do końca fortunnie obsadzony w tej roli). Choć Adamczyk nie wygląda na swoje 50 lat, na młodego, obiecującego doktoranta jest jednak zbyt dojrzały.

Ale problemy leżą jeszcze głębiej – już w samym scenariuszu. Brakuje mu bowiem struktury, całość wielokrotnie rozchodzi się i drażni drobnymi szczegółami. Wątki skupiające się na uniwersyteckiej karierze Dominika i stosunkach na wrocławskiej uczelni wypadają zupełnie niewiarygodnie, jakby nikt nie zbadał nawet, jak dziś właściwie wygląda praca naukowca na uniwersytecie. Gdy okazuje się w końcu, kto tak naprawdę zajmuje się przemytem dzieł sztuki, na jaw wychodzą rażące stereotypy.

   

Największym problemem "Wrobionego" jest jednak jeszcze coś innego – nie czuć tu po prostu stawki. Nie wiemy, co właściwie napędza Dominika, a gdy się dowiadujemy, trąci melodramatycznym banałem. Ani przez chwilę nie da się uwierzyć, że od błąkania się polskiego naukowca po Porto Ercole zależy cokolwiek ważnego: czy to nasza wiedza o Caravaggiu, bezpieczeństwo bezcennych dzieł sztuki, sprawiedliwość, czy nawet osobista sytuacja Dominika. W efekcie, choć nominalnie stawki rosną, można się czuć coraz bardziej znudzonym, zarówno zagadką związaną z bezcennym obrazem, walką Dominika o oczyszczenie swojego imienia, jak i śledzeniem losu wplątanej w aferę młodej Włoszki. 

Jako że reżyser i producent Jakub Rudnik latami walczyli wbrew wszystkim przeciwnościom o powstanie "Wrobionego", muszę przyznać, że to ładna historia i aż chciałoby się, żeby film był lepszy. Niestety się nie udało. Mimo ładnych kadrów Arka Tomiaka, dobrze dobranej włoskiej obsady i ciekawie wykorzystanego płótna Caravaggia. Szkoda, na pewno nie tak miało wyjść.
1 10
Moja ocena:
3
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?